A.
Wbiegam do pokoju mojego szefa, próbując uregulować oddech. Spóźniłam się do pracy pierwszy raz w życiu, a pracuje tu już 4 lata.
- Chciał mnie Pan widzieć - odparłam obojętnie, byłam pewna że to tylko propozycja następnego dodatkowego zadania.
- Alexa - pstryknął jeszcze kilka razy długopisem i wlepił we mnie wzrok - nie zdejmuj płaszcza, nie jest to potrzebne. Chodzi o to, że aktualnie w naszej firmie jest za dużo pracowników. Myślałem już o tym przez świętami, lecz nie chciałem nikomu niszczyć dni w których wszyscy powinni być szczęśliwi.
- Do sedna proszę - odpowiedziałam, wiedząc już, że kolejne zlecenie polega na szukaniu nowej pracy - zwalnia mnie Pan?
- Tak, bardzo mi przykro z tego powodu, jesteś najlepsza pracownicą jaką miałem, i dlatego postanowiłem dać wypowiedzenie właśnie Tobie.
- Nie wiem czy Pan się słyszy, albo racjonalnie myśli, ale zwalnianie najlepszego pracownika jest co najmniej dziwne.
- Właśnie, chodzi o to że, ze znalezieniem pracy nie będziesz miała problemu. Nie to co reszta. Wystawię Ci najlepsze referencję.
- W takim razie, to nie Pan mnie wyrzuca, tylko ja rzucam tą pracę w cholere! Proszę zaznaczyć na moich referencjach, że postanowiłam olać tą pojebaną prace, bo nie doceniano starań NAJLEPSZEGO PRACOWNIKA. Z góry dziękuję, mój adres jest znany w firmie, na pismo czekam do końca tego tygodnia, miło się z Panem pracowało, przez te 4 usłane różami przez życie lata. Miło z Pana strony, że nie muszę teraz zakładać płaszcza, bo nawet go nie zdjęłam, jest Pan uroczym i życzliwym człowiekiem. Do nie widzenia - trzasnęłam drzwiami i ruszyłam w stronę wind prowadzących na ulicę, nerwowo wcisnęłam numer mojego piętra, pragnąc jak najszybciej być poza budynkiem. Wybiegłam przed siebie, na twarzy czując mokre płatki śniegu. Pierwszy lepszy kiosk, był powodem do zakupienia paczki papierosów, których nie paliłam od 3 lat.
- W dupie to mam - powiedziałam do siebie odpalając papierosa. Mała rzecz, a wycisza. Przynajmniej na chwilę. Pobliski park zachęcał swoją szarością, pierwsza ławka była przystanią. Usiadłam na niej, wyciągnęłam swój kalendarz i kolejny raz spojrzałam na 10 rzeczy które muszę zrobić. Szkoda że pierwszą nie była utrata pracy, to zadanie wykonałabym perfekcyjnie. Wyjęłam długopis, by na następnej stronie wylać cały żal jaki miałam w sobie.
Jack Moore to najgorszy szef jaki istnieje na świecie, jest dupkiem i myśli, że jego sekretarka całe życie będzie mu obciągać. Na koniec dodałam jeszcze kilkadziesiąt wykrzykników, przez które na kartce powstało kilka dziur. Odłożyłam nieszczęsny terminarz na bok i wyjęłam kolejnego papierosa. Ledwo trzymałam go w zmarzniętej dłoni, postanowiłam iść do swojego mieszkania. Założyłam słuchawki na uszy, szłam przed siebie, walcząc w głowie z emocjami i chęcią wykrzyczenia na środku ulicy jakim chujem jest Moore. Zwariowałam.
J.
Kolejny dzień w nowym roku przyprawiał mnie o uśmiech, biegłem przed siebie uprawiając jogging, w głowie powtarzając słowa piosenki the Smiths. Pozostały mi już tylko 2 dni wolnego, przed kontynuacją europejskiej trasy. Tracąc oddech ze zmęczenia usiadłem na pierwszej wolnej ławce w parku. Obserwowałem to co działo się w okół mnie, opierając rękę obok swojego uda natrafiłem na książkę.
2014, nie słyszałem o takiej. To kalendarz debilu, wyśmiałem sam siebie otwierając i przeglądając jego zawartość. Ku mojemu zdziwieniu, strona z danymi była wypełniona.
Alexa Chung, missuniverse56903@gmail.com. Jego właścicielka zdecydowanie posiadała poczucie humoru, a może rzeczywiście była miss universe. Przeglądałem kolejne strony, by natrafić na notatki.
10 rzeczy które musze zrobić by pozbyć się samotności i uzaleznienia od pracy. Intrygujące. Kolejna strona rozbawiła mnie do łez, wpatrując się w zdanie, które tam widniało roześmiałem się w głos, zwracają na siebie uwagę przechodniów.
Jack Moore to najgorszy szef jaki istnieje na świecie, jest dupkiem i myśli, że jego sekretarka całe życie będzie mu obciągać. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, wybrałem numer podany na stronie tytułowej i cierpliwie czekałem na odebrane połączenie.
- Słucham - ku mojemu zdziwieniu telefon odebrała kobieta, której głos przypominał pisk kurczaka.
- Dzień dobry, z tej strony Jared Leto, chciałbym zwrócić Pani, Pani własność, tak się składa że znalazłem Pani kalendarz w Griffith Park. - jedno pociągnięcie nosem, drugie, cisza.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry - głos mojej rozmówczyni diametralnie się zmienił, nie brzmiał już jak kurczak, tylko jak najsmutniejsza piosenka jaką kiedykolwiek słyszałem - nazywam się Britney Spears i chciałabym odzyskać kalendarz - czy ona właśnie sobie ze mnie żartowała?
- W takim razie, jutro?
- Może być i jutro, Griffth Park, ta sama ławka, na której zapewne Pan teraz siedzi. 15:00.
- Cudownie, pasuje mi, do zobaczenia Pani Spears.
- Do widzenia Panie którego nie znam - odłożyła słuchawkę, pozostawiając na mojej twarzy nutkę rozbawienia. Myślała, że sobie z niej żartuje.
Rozmyślając już o innych sprawach, wstałem zabierając ze sobą moje znalezisko i pobiegłem dalej w stronę domu.
A.
Rzuciłam telefon w kąt, przeklinając moją głupotę. Niedługo zapomnę głowy, albo jak się nazywam. Opadłam z powrotem w tysiące poduszek znajdujących się na moim łózko. Jared Leto, dobry żart, albo zbieżność nazwisk. Ponownie wciskając play na ekranie mojego laptopa, kontynuowałam swoją osobistą stypę po starcie jedynej rzeczy w życiu, na której mi zależało. Tworząc duet razem z Ianem Curtisem, śpiewałam
she's lost control, bez przerwy, dwie następne godziny. Wykończona wokalnym popisem zasnęłam chyba przy tysięcznym odśpiewaniu, dobrze już znanego mi tekstu.
Budzik, 12:00. Jakie to dziwne uczucie wstawać w południe, wiedząc że dziś czwartek. Normalnie szła bym na lunch o tej godzinie. Wygrzebałam swoje zwłoki z łóżka i weszłam pod prysznic, puszczając na siebie zimną wódę, stanęłam i czekałam aż zachce mi się zrobić coś jeszcze. Jesteś beznadziejna, mój mózg postanowił dobić mnie jeszcze bardziej, lecz z drugi głos przekrzykiwał negatywne emocje.
- Chciałam przecież pozbyć się pracoholizmu, a to jest chyba najlepszy sposób jaki mógł mi się przytrafić - spoglądałam w lustro i mówiłam do siebie, czy wspominałam już o tym że zwariowałam?
Wciągając na siebie bieliznę, nałożyłam jeszcze ulubione czarne rurki, koszulkę Joy Division i czerwoną koszulę w kratę. Wysuszyłam włosy, na rzęsy nałożyłam odrobinę tuszu. Znów wyglądałam tak jak 4 lata temu, bez eleganckiej koszuli i starannie wykonanego makijażu. Energicznie pomachałam głową by pozwolić włosom ułożyć się tak jak im się podoba, i poszłam zrobić sobie kawę. Spoglądając na bałagan jaki istniał w salonie, odnalazłam już zadanie na dziś, praca nad uporządkowaniem wszystkiego zajęła mi prawie dwie godziny, nawet nie wiem kiedy byłam już w drodze na spotkanie z żartownisiem.
Docierając do celu, usiadłam na ławce, odpaliłam papierosa, i wsłuchiwałam się w tekst tym razem innej piosenki. Odwróciłam głowę w prawo, wypuszczając ze swoich płuc kolejną smugę dymu, zza której wyłaniała się postać w okularach. Osobnik stanął przede mną, wyciągając dłoń przed siebie. Odrzuciłam niedopałek na ziemię, wyjęłam słuchawki i podałam mu dłoń.
- Jared Leto - przed stawił się i zdjął okulary. To naprawdę był Jared Leto, i chyba to jakiś żart od losu.
- A ja byłam pewna że to żart - rzuciłam w jego stronę - Alexa, dziękuję za telefon w sprawie kalendarza, jest dla mnie bardzo ważny.
- Zauważyłem, i dzięki temu wiem żeby uważać na Jack'a Moore'a - zaśmiał się i usiadł obok mnie, wręczając mi zgubę.
- Uważaj na niego, to naprawdę parszywa kreatura - spojrzałam na niego z udawaną złością, co jeszcze bardziej go rozbawiło. Nie żebym jakoś specjalnie była podniecona tym, że mój kalendarz znalazł sam Jared Leto, bo tego nie spodziewałabym się nigdy w życiu. Ale, że dołączy do listy ludzi, którzy nie lubią Moore'a, to chyba spełnienie moich najskrytszych marzeń. Muszę zrobić wszystko, by cały świat go nienawidził. Tak, wiem, zwariowałam.
- Nie masz ochoty na kawę? Bo ja chętnie bym się napił - zaskoczył mnie tym pytaniem, przez to że zajęłam się myśleniem tylko o nienawiści do byłego szefa zapomniałam o tym że nadal siedzi obok. Wstałam i pokiwałam w jego stronę, zbliżaliśmy się do kawiarni nie odzywając się do siebie słowem.
- Na wynos - powiedział do kasjerki, w momencie gdy chciałam odpowiedzieć że nie musi pakować naszego zamówienia - nie patrz się na mnie tak złowrogim spojrzeniem, pokaże Ci coś.
- Mogę Ci ufać? - zbiłam go z tropu tym pytaniem. Bo kto normalny, idzie z obcym facetem na kawę i zgadza się na to by mu 'coś pokazać'.
- Możesz - posłał mi szeroki uśmiech, i pociągnął za rękaw do wyjścia. Szybkim krokiem pokonaliśmy dwie ulice, niemal biegnąc. Podeszliśmy do wysokiego, opuszczonego budynku. Pokonując coraz więcej schodów, żałowałam że nie zażądałam kawy na miejscu. I tak pewnie była już zimna. - jesteśmy na miejscu - powiedział wchodząc na dach budynku - witaj w moich skromnych progach - puścił do mnie oczko i usiadł na ziemi. Patrząc na to co właśnie mnie otaczało, nie wierzyłam że Los Angeles może być tak piękne. Powoli zachodzące słońce osłaniało wieżowce, jego promienie przedzierały się przez luki, które były pomiędzy nimi. Wszystko wyglądało jak pejzaż namalowany przez najlepszego na świecie malarza. Usiadłam obok Jareda, nadal nic nie mówiąc. Napawałam się pięknem mojego miasta, które straciło dla mnie blask już dawno.
- Jest pięknie - spojrzałam w oczy mojego towarzysza, i posłałam mu delikatny uśmiech.
- Wiedziałem że Ci się spodoba, zresztą sam miałem potrzebę żeby tu przyjść. Twój smutny głos przekonał mnie do tego, żeby zabrać Cię ze sobą. - podał mi kawę i zaczął wpatrywać się przed siebie.
- Dziękuję - niemal szepnęłam w jego stronę i zaczęłam rozkoszować się smakiem, niestety zimnego już napoju.
- Mogę o coś zapytać?
- Oczywiście, pytaj o co chcesz, jestem Ci coś winna za oddanie kalendarza, i pokazanie tego pięknego miejsca.
- Co się stało, że gdy patrze na Ciebie, widzę tylko kupkę nieszczęścia.
- To chyba długa historia - spojrzałam na niego, ale czułam w środku że jestem gotowa opowiedzieć mu wszystko co we mnie siedzi. Zaufałam mu w momencie kiedy powiedział, że mogę to zrobić. To nierozważne i lekkomyślne. Zwierzanie się facetowi, którego zna się godzinę. Nawet jeżeli był nim Leto. Nigdy więcej pewnie go nie spotkasz. Po tej myśli postanowiłam puścić swoją blokadę i wyswobodzić natłok myśli ze swojej głowy.
- Mam czas - tymi słowami utwierdził mnie w tym, że trafiłam na odpowiednią osobę.
- Jak już pewnie zdążyłeś się domyśleć, straciłam pracę. Wiem, że to nie koniec świata, ale dla osoby która poświęciła się jej przez ostatnie 4 lata życia bez przerwy, jest to tragedia. Zaczynam zastanawiać się czy nie popadłam w pracoholizm. Wszystko zaczęło się od tego, że byłam szczęśliwą 24 latkom, zaręczoną w dodatku. Znalazłam pracę, układałam plany na lata związane tylko z przyszłym mężem, którego i tak nakryłam potem na nie jednej zdradzie. Jedyne co wtedy posiadałam to pracę, a ona pomagała mi zapomnieć o wszystkim. Do tej pory, do wczoraj. Teraz nawet pracy nie mam.
- Nie spotykałaś się z nikim przez 4 lata?
- Nie, nie miałam na to czasu. Wyrabiałam dwa razy więcej zleceń niż powinnam, na moim kącie uzbierała się cudowna suma, ale to chyba jedyny plus jaki widzę w tym, że byłam tak bardzo zapatrzona w to co robię. - spojrzałam smutno na niego i odpaliłam papierosa - nic nie daje mi już radości, nawet muzyka, która była kiedyś najważniejszą rzeczą jaka istniała na świecie.
- Wszystko da się naprawić, to prawda, nagle zawalił się świat, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Jak mówiłaś, uzbierałaś pokaźną sumę, zrób coś, wyjedź, rozerwij się - wyliczał, ciągle się do mnie uśmiechając i żywo gestykulując - pamiętaj nie ma sytuacji bez wyjścia. Poszukaj nowej, może nawet zupełnie innej pracy. Otwórz się na ludzi, a przede wszystkim, uśmiechaj się - zamilknął i czekał, aż wykonam jedno z jego poleceń, ukradkiem otarłam łzę, która pojawiła się na moim policzku i posłałam mu pełen nadziei uśmiech - jest naprawdę śliczny, musisz właśnie nim walczyć ze światem.
- Dziękuję - kolejny raz - naprawdę dziękuję, nie potrafię nawet wyrazić jak bardzo potrzebowałam komuś powiedzieć wszystko to co mam w głowie.
- Właśnie dlatego wiedziałem, że zabranie Cię tutaj to najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć - przybliżył się do mnie delikatnie i objął ramieniem - wiedziałem że będziesz idealną towarzyszką do rozmowy, czułem to. To zdarza się bardzo rzadko, ale bije z Ciebie tajemnica, która musiałem rozwiązać. - spojrzałam w jego oczy, by potem zamknąć swoje i rozkoszować się tą chwilą, delikatnie odsunęłam się od niego by zacząć rozmawiać dalej.
- To teraz ty powiedz coś o sobie.
- A co chciałabyś wiedzieć?
- Chciałabym wiedzieć, czy magia związana z Twoją miłością do fanów istnieje naprawdę.
- A już byłem pewny, że tak na prawdę to nie wiesz co robię, nie zrobiłaś nic, co zrobiłaby każda normalna kobieta. Nie reagujesz w ogóle na to, że jestem tym Jaredem Leto, z tego filmu, z tego zespołu. To cudowne uczucie, że ktoś w końcu traktuje Cię jako normalnego człowieka. Zadałaś bardzo ciekawe pytanie, to chyba moje ulubione. Kocham mówić o mojej więzi z fanami, są dla mnie jak prawdziwa rodzina. Oddałbym za nich nawet życie. Więc tak, istnieje. Są takie momenty w życiu, że potrzebuje nie tylko wsparcia bliskich, wtedy widzę te ucieszone twarze i wiem że komuś nadal jestem potrzebny, że ktoś dzięki mnie też się uśmiecha. Nie wspomnę już o tym, gdy czytam jak któraś z piosenek pozwoliła komuś przeżyć dzień, czy też przemyśleć kilka ważnych spraw. - nie wiedziałam co powiedzieć, milczeliśmy dobre dziesięć minut.
- Chociaż szczerze mówiąc, mam nadzieje że Cię nie obrażę - zwróciłam się do niego - nowa płyta, prawie w ogóle mi się nie podoba.
- Ktoś tu przed chwilą mówił, że nie zwraca uwagi na muzykę ostatnio - powiedział rozbawionym głosem
- A widzisz, na przesłuchanie nowego krążka zespołu którego słuchałam, gdy miałam jeszcze życie, znajde zawsze czas.
- Nie mów tylko że kiedyś słuchałaś moich piosenek - zaskoczenie na jego twarzy nie chciało jej opuścić.
-
Buddha for Mary, here it comes - zanuciłam, by dać mu jeszcze więcej powodów do zdziwienia.
- Kiedyś to była moja ulubiona..
- Moja nadal - znów wpatrywałam się w piękno LA, słońce zaszło już dawno za budynki, lampy oświetlające ulice, nadawały klimat wszystkiemu. Spojrzałam na zegarek - 19:27 - prawie wykrzyczałam.
- Już? Nawet nie zauważyłem momentu w którym minęły 3 godziny - podniósł się i otrzepał spodnie - niestety będę musiał już lecieć - wstałam i zwróciłam się do niego przodem, czekając na dalszy rozwój wydarzeń - miło mi się z Tobą rozmawiało, nie wiedziałem że ktoś kogo nie znam, wywrze na mnie takie wrażenie i sprawi, że dzień był naprawdę cudowny.
- To ja powinnam dziękować, mimo iż zwierzanie się nieznajomym nie jest najodpowiedniejszą rzeczą - skierowaliśmy się w stronę wyjścia, ponownie pokonując ogrom schodów, chciałam zrobić wszystko byleby ta chwila nigdy się nie kończyła, chciałam rozmawiać z nim dalej.
- Całe szczęście nie muszę prosić Cię o numer, bo już go mam - posłał mi przepiękny uśmiech i przytulił - będę się odzywał, aha i pamiętaj żeby skreślić pierwsze zadanie z listy - odwrócił się do mnie i poszedł przeciwną mi stronę. Zostawiając mnie samą z resztą rozmyśleń.
Wracając do domu podsumowałam cały dzień. Był inny niż go sobie wyobrażałam. wyciągnęłam w biegu kalendarz, i zakreśliłam 1 punkt z mojej listy.
1. poznać kogoś i nawiązać z nim kontakt.
Kto by pomyślał.
***
Kochani! Miło mi Was poinformować, że pierwszy rozdział już za nami! Dziękuję za komentarze, które znalazły się pod prologiem, było mi naprawdę miło je czytać. Tak samo jak widzieć 100 wyświetleń! Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was, bo jak wiadomo, wszystko rozkręca się zazwyczaj po 3 rozdziale. Piosenki zazwyczaj wymieniane w rozdziałach, są moimi ulubionymi dziełami.
Jeżeli chcecie, mogę wstawiać linki z nimi pod koniec rozdziałów. Jeszcze raz dziękuję, za każdy komentarz, i proszę o następne, bo to najlepsze co można ofiarować autorowi! Następny rozdział powinien pojawić się w ciągu 7 dni!
Buziaki.